Mortka Marcin - 1410 czyli kilka słów prawdy o Grunwaldzie, Mortka Marcin

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mortka Marcin
1410 czyli kilka słów prawdy o Grunwaldzie
Z „Fahrenheit”
Nadchodził osławiony rok 1410. Wielcy tego świata nerwowo
wiercili się na tronach i szeptem zasięgali porady
u nadwornych astrologów, a wielcy tamtego świata szykowali
się na całą bandę gości. Mali tego świata kopali sobie doły.
Oczy wszystkich z obawą kierowały się na wschód, tam, gdzie
wielki mistrz zakonu krzyżackiego, Ulryk von Jungingen,
dojrzewał do wiekopomnej decyzji...
O AUTORZE
Marcin Mortka
-
Urodzony w
roku 1976. Absolwent
Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu na
wydziale skandynawistyki.
Podręcznikowy przykład
Zodiakalnego Barana. Z zawodu (i
powołania) nauczyciel, pilot wycieczek
zagranicznych (wąska specjalizacja -
Islandia i Norwegia) oraz tłumacz powieści
Patricka O'Briana. Pasjonat epoki wielkich
żaglowców oraz wypraw krzyżowych.
Miłośnik i popularyzator RPG, związany z
wydawnictwem "Portal", autor wielu
artykułów poświęconych tej tematyce w
"Portalu" oraz "Magii i Mieczu". W tym roku
wydał powieść "Ostatnia Saga" oraz pracuje
nad uniwersalnym dodatkiem RPG pod
roboczym tytułem "Czar Ziemi Świętej".
***

Scheiße
!!! – chwalił nadchodzący dzień wielki mistrz,
siadając na łożu i poprawiając piżamę w czarne krzyże. –
Kuno, mam dziwne wrażenie, że ktoś się na mnie gapi.

Guten Morgen, Mein Fuhrer
– bąknął marszałek Kuno von
Liechtenstein, otwierając szeroko okiennice. – Ależ co wy,
mistrzu, kto by se chciał wami dupę zaw... Eee...
Dalszą karierę zakonną Kunona uratował capstrzyk, który
z dyskrecją topora bojowego rozdarł ciszę nad dziedzińcem Malborka. Pobojowisko po zakończonych nad
ranem krzyżackich juwenaliach drgnęło – któryś z braci rozdziawił przyłbicę, inny wybełkotał kilka
teutońskich przekleństw, czyjeś słabe, drżące ręce posłały w kierunku trębacza bełt z kuszy.

Frustuck ist fertig
! – oznajmił służalczo Kuno, by szybko skierować myśli mistrza na inny temat, po czym
zaczął rozkładać drewniane naczynia i sztućce (używane w Zakonie od czasu, kiedy pan Powała z Taczewa,
siłą swą się popisując, pogiął wszystko od toporków po lufy armatnie). Naraz drzwi do komnaty huknęły
o ścianę i do środka wpadł młody Krzyżaczek w niestwardniałej jeszcze zbroi.
– "Eeeeeekspres Krzyżacki"!!! – ryknął, rzucił jakimś pergaminem i zniknął.
– Ech,
Jugend
...– Wielki mistrz zasiadł przed miską pełną owsianki. – Czytaj, Kuno. Mnie... no... oczy się
pocą.
– Mało oryginalne – mruknął z satysfakcją Liechtenstein, poślinił kciuk i otworzył magazyn na pierwszej
stronie. – O, polityka zagraniczna. Białe niedźwiedzie kręcą się wokół Kremla i car moskiewski na wszelki
wypadek ewakuował się z rodziną!

Gott mitt uns
! – wrzasnął Ulryk. – Odechce się kacapom Inflant!
– Juści, że odechce! – Kuno wytarł czoło z owsianki. – Ponoć niedźwiadki z czeczeńskim akcentem
mruczą. A propos Inflant. Szwecja nałożyła embargo na eksport stali do Zakonu Kawalerów Mieczowych.
– Oj, niedobrze – zmartwił się mistrz. – Przyjdzie
unseren Kamraten
kijami
kampfen
...
– O, jest coś o nas – Kuno zmarszczył brwi. – Na Wawelu trwają rozmowy polsko-litewsko-tatarskie
w sprawie rozwiązania kwestii krzyżackiej!
– Czyli co? – zawahał się Ulryk.
– Absolutnie nic. – Kuno pogłaskał wielkiego mistrza po głowie. – Będą gadać i gadać, póki nie stracą
wątku, potem na wszelki wypadek jeszcze raz ochrzczą wszystkich Litwinów i towarzystwo pojedzie
nach
Hause
w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Za około dwa tygodnie Litwini rozegrają z nami kilka
towarzyskich bitew dla podbudowania świadomości narodowej, a Polska pohuczy w dyplomacji,
wypełniając swoje zobowiązania sojusznicze. O, tu jest jeszcze coś ciekawego. Ludwik Święty nabór na
nową krucjatę ogłasza.

Donnerwetter
! – splunął owsianką rozzłoszczony mistrz. – Nie mam zamiaru umierać za żaden Gdańsk!
– Gdańsk jest już nasz – przypomniał mu Kuno, ponownie ścierając zupkę z czoła.
– No, wiem przecież – burknął wielki mistrz. – Jak słyszę o tych cholernych czynach społecznych, to taka
złość mnie bierze, że wszystko mi się myli... Ech, dawaj wiadomości sportowe!

Langsam, langsam
... – Kuno przerzucił z szelestem kilka stron. – O, wygraliśmy mecz towarzyski z K.S.
Spychów w "oczko" ! A to co ... – Zbladł nagle. – Gore...
– Kuno,
was ist passiert
? – zaniepokoił się Ulryk. – Polacy zaprzestali kręcić film o nas?
– "Wiadomości pasterskie" – głuchym głosem oznajmił von Liechtenstein. – Papież wyraża irytację
z powodu braku postępów Zakonu Krzyżackiego w chrystianizacji pogańskiej Litwy. Konklawe rozważa
projekt zmniejszenia dotacji na rzecz naszej działalności.
– Czyli co? – Wielki mistrz poczuł się zagubiony na szerokich wodach polityki.
– Nie będzie forsy na imprezy! – ryknął rozdzierająco Kuno von Liechtenstein i w geście desperacji
przyłożył sobie łuk do skroni, na szczęście nie naładowany. – Przecież od dawna mówiłem, że musimy
w końcu coś schrystianizować! Cokolwiek! – Nieudana próba samobójstwa pogłębiła jego depresję. –
Cokolwiek! Ty cycku obwisły! Ty krowi rowku! Ty...
Kunona uratował po raz drugi wykonawca capstrzyku, który powtórzył swój repertuar i na moment
zagłuszył kłótnie o cebry z wodą. Ulryk von Jungingen nie dosłyszał jednak ani słowa, zafrapowany
pierwszą częścią wypowiedzi Kunona. Pogłębiająca się zmarszczka na jego czole oznaczała, iż w twardej,
teutońskiej duszy kształtuje się Myśl...
Wielki mistrz stanął przy oknie, gospodarskim gestem ujął się pod boki i z zadumą objął spojrzeniem coraz
żywiej gramolącą się brać zakonną. Trębacz był nieugięty, ale sierżanci skrzykiwali już oddziały łuczników
w równe szeregi, a z remizy wytaczano niedzielną katapultę. Giermkowie zbierali opróżnione baryłki
zwrotne, potykając się o najbardziej ubawionych braci, pachołkowie prowadzili rżące wesoło i zataczające
się konie do wodopoju, a któryś z braci wyczołgał się z fosy, odchylił przyłbicę i rozejrzał się ze
zdziwieniem. Skrzypnęła katapulta.
Ulryk chlipnął, otarł łzę wzruszenia i naraz oznajmił wielkim głosem.
– Papież jest nieomylny. Ma rację, znaczy się. Czy my niedobrzy chrześcijanie, Kościoła zbrojne ramię,
Kuno?
– Było o tym na tych ulotkach... – zawahał się Kuno.
– Trza nam w te pędy Zakon do kupy pozbierać i na Litwę ruszyć! – rozochocił się mistrz. – Pokonamy
tych psubratów i papież nam prezenty przywiezie, kiedy na święta wpadnie! A Litwa wielka, Kuno, wielka!
Nachrystianizujemy się po pachy!
Wiatr znad Bałtyku rozwiewał poły jego piżamy, a pierwsze promienie słoneczne utkały aureolę wokół jego
głowy. Ogarnięty ekstazą, znów zwrócił się ku dziedzińcowi i naraz z jego ust wyrwał się okrzyk wielki
"Litwo!". Jak głosi legenda, echo owego wrzasku unosiło się w niebiosach przez dobrych parę stuleci, na
stałe wżerając się do światopoglądu pewnej grupy narodowościowej, po czym pewien nieznany bliżej poeta
chwycił za pióro i rozpoczął tym słowem obrzydliwe długi poemat, co wzbudziło to zdecydowanie
antylitewskie nastawienie większości polskich licealistów.
Na szczęście w pewnym momencie wielkiemu mistrzowi zabrakło tchu i wyczerpany oparł się o parapet.
Przy okazji zerknął też w dół.
– Kuno? – Zmarszczył brwi. – Co nasz biskup robi w fosie?
– Jaka tam fosa – pisnął Kuno. – Ledwo rów z wodą...
– Nie wykręcaj się od odpowiedzi! – ryknął Ulryk , odwróciwszy się w stronę rozmówcy.
– Bo... bo pił z bratem Wolfgangiem... – dukał Kuno, wytarłszy twarz z resztek owsianki. – ... i brat
Wolfgang mówił, że polska wódka diabelsko w gardło piecze... i... biskup poszedł
ein bißchen
wody
święconej wziąć na popitę... A że zejście do fosy śliskie...
– Masz ci los... – zasmucił się Ulryk. – Na świętą wojnę bez biskupa przyjdzie nam jechać...
– I tak miał raka! – próbował powiedzieć coś pocieszającego Kuno, widząc z ulgą, iż zapał wielkiego
mistrza słabnie.
– Nic to! – Machnął ręką wielki mistrz. – Awansujemy jakiegoś nowego! Chrzczenie nie jest takie trudne!
Machnie się kropidłem, powie to... no...
Spiritus domine... spirytus szklanki
i
już! Szast prast i papież po
główkach będzie nas głaskał! Mnie będzie głaskał, znaczy się. Kuno, leć no do latryn, izby wytrzeźwień,
więzień, burdeli i biura rzeczy znalezionych i bractwo zakonne zbieraj! Wieść wielką o krucjacie nieś
w świat!

Jawohl
! – wykrzyknął Kuno, wyprężył się i z braku obcasów strzelił z rusznicy.
– Leć, Kuno, leć! No, a ja sobie teraz nieco odpocznę, a za jakąś godzinę znowu sobie "Litwo" wrzasnę –
obiecał wielki mistrz, a tymczasem jego wzrok padł na ostatnią stronę porzuconej przez Kunona gazety.
Tam widział już kolorowe obrazki swego ulubionego komiksu "
Roland gegen Spiderman
". Usiadł
wygodnie na łożu i począł analizować ryciny.
Chóralny wrzask łuczników krzyżackich świadczył o tym, iż udało im się wreszcie zwalić trębacza do
fosy.
***
Nieświadom rodzącego się zagrożenia, polski król Władysław Jagiełło dyskutował ze swoimi sojusznikami
na tematy polityczne
– Aaa wtenczas... hyp! ... widzisz... podchodzi do mnie Jurand... hyp! – bełkotał Władysław Jagiełło do
ucha Witoldowi. – Patrzę, a ten oczu nie ma... hyp! więc się pytam... hyp! kto zacz gały ci wyłupił... hyp!
– Żła dżewedżga do lazedżga! – ryczał kudłaty Dżelal el-Din, wybijając rytm trzonkiem topora na głowie
kniazia Świdrygiełły.
– Boooguuuurooooodziiiiiicaaaaaa! – wył Powała z Taczewa.
– ... a on...hyp! znak krzyża robi... hyp! Imaginujesz to sobie, Witold? ... hyp! Służba zdrowia go pokroiła!
hyp! – czkał z zadumą monarcha.
– Pakta podpisać musim, Wasza Wysokość! – biskup Oleśnicki z uporem machał pergaminami przed
oczyma Jagiełły.
– Juści, pakta! – ocknął się Jagiełło, wypuściwszy brata z objęć. Witold zsunął się pod ławę. – Niech sobie
ino gardło przepłuczę... Dżelal! Na czym to myśmy skończyli?
– Lachy bijut Krzyżaki! – rozdarł się Tatar. – My bijut Lachy!
– Aha! – uspokoił się monarcha. – Już myślałem, że coś mi umknęło. Zdrowie!
Niedobitki negocjatorów przy długim stole w sali biesiadnej na Wawelu napełniły swoje kubki. Jako że
rozmowy toczyły się od rana, większość z obradujących dawno już zaległa pod stołem, jeszcze raz
udowadniając, iż polityka to zadanie dla ludzi o tęgich głowach. Pod ścianą rzępoliła ostatnie kawałki
muzyczne kapela węgierska, niemalże zagłuszana przez bełkot obradujących i chrapanie ich stronników.
Nikt zatem z początku nie zwrócił uwagi na pazia Przemka, który wkroczył do sali.
– Wielmorzny krulu! – oznajmił, oblizując się na widok licznych butelek. – Wielmożny królu! – zaczął
jeszcze raz, starając się mówić poprawniej. – Delegacja krzyżacka pod bramami miasta stoi i widzenia się
domaga!
– Co? – ryknął monarcha.– Nic nie słyszę! Witold, ścisz tę cholerną muzykę!
Wielki książę litewski cisnął ciężkim półmiskiem i kapela węgierska umilkła jak rękę odjął. Przemko
powtórzył swoją wiadomość.
– Pies im mordy lizał – przeanalizował fakty Jagiełło i nalał sobie kolejny kubek wódki.
– Czego tu chcą Krzyżacy? – zadumał się biskup. – Może prezenty jakieś przywieźli?
– Prezenty? – z wysiłkiem zmarszczył czoło Jagiełło.
Naraz z krużganka dobiegł odgłos stokroć gorszy niż wokalne interpretacje polskiego folkloru
w wykonaniu Dżelala el-Dina. Negocjatorzy jeden po drugim odnajdowali współrzędne wejścia do sali
obrad i zawieszali na nim rozmyty wzrok. Wśród potwornego zgrzytu w drzwiach ukazał się Zawisza
Czarny, wlekący z wysiłkiem dwie postaci w zbrojach po kamiennej posadzce.
– Zawiszka znalazł! – oznajmił z dumą i wywalił język spod przyłbicy.
– Toż to pewno ci Krzyżacy spod bram! – Zdumiał się Jagiełło. – Mój ty Murzynku najwierniejszy, tak
swego pana we wszystkim wyręczasz! – Wzruszył się, targając go za uszami i częstując cukrem. – Chyba
trza by z nimi pogadać...
Przyłbice obu leżących na ziemi Krzyżaków nie wytrzymały bliskiego kontaktu z pięściami Zawiszy i były
zaklinowane.
– Otwieracz! – zażądał monarcha.
Witold wyciągnął topór z garści twardo śpiącego Świdrygiełły.
– Na pohybel Lachom! – Dżelal podkreślił swoje stanowisko polityczne.
– Tak, tak... – uspokoił go Litwin, czknął, wziął zamach i spuścił ostrze.
Zapadła głęboka cisza, tak głęboka, iż nawet śpiący zdawali się przestać chrapać. Oleśnicki pobladł,
Przemko zemdlał, a Dżelal zwymiotował do sakiewki Świdrygiełły.
– W nit trza było celować, Władziu – pouczył brata Witold.
– Gówno, nie zbroja – stropił się nieco Jagiełło i uniósł zakrwawione ostrze. – Dajcie tego drugiego.
– Lachy bijut! – wrzasnął blady z przerażenia Dżelal.
– Zamknij się, bo cię na tatar przerobię! – ryknął rozzłoszczony król. Jego siła przekonywania zwaliła
skośnookiego rycerza na ziemię, a potem topór opadł ponownie.
– No to se nie pogadamy... – bąknął Powała z Taczewa.
– Wasza Wysokość, takie zachowanie może wstrząsnąć równowagą europejską! – wykrzyknął
z oburzeniem biskup Oleśnicki. – Stosunki z...
– No proszę, klecha, a cięgiem o chędożeniu gada! – warknął Jagiełło. – Zawiszka, weź ich stąd. Jeszcze się
kto przewróci. Tylko głów nie wywalaj! – ryknął w ślad za opalonym rycerzem. – Zrobi się z nich jakieś
ozdoby wawelskie czy coś...
Radosne szczeknięcie Zawiszy niespodziewanie załamało się w płaczliwe skomlenie. W korytarzu rozległy
się czyjeś kroki i atmosfera zauważalnie zgęstniała. Rycerze, magnaci i książęta poczęli naraz z uwagą
przyglądać się paznokciom własnym i sąsiadów, pan Powała z Taczewa padł pod stół i udawał martwego,
a biskup Oleśnicki w popłochu otaczał się kokonem z wawelskich arrasów. W drzwiach pojawiła się
Jadwiga z siatkami zakupów.
– Cześć Jadzia – bąknął monarcha.
– Wrrrr! – odparła królowa zgodnie z wschodnioeuropejskim ceremoniałem dworskim. W sekundę później
nie obznajomiony z nim Dżelal el-Din zwijał się na podłodze z widelcem wbitym w czoło po tym, jak
według zasad tatarskiego savoir vivre’u powitał królową serią cmoknięć. Królowa, ignorując kulących się
pod ławami i w kątach mężów stanu, odstawiła siatki na udającym rozgwiazdę Witoldzie i podała
małżonkowi jakiś pergamin.
– Było w skrzynce – zgrzytnęła w kierunku kurczącego nogi Jagiełły. – Co to za jeden? – Wskazała wciąż
nieprzytomnego Przemka.
– Iiii tam... taki jeden... – zbagatelizował sprawę król. – I tak miałem nim Smoka nakarmić...
– Śliczny. Biorę – oznajmiła niewiasta, zarzuciła sobie pazia na ramię i wymaszerowała.
– Bajzel tu macie. – Zatrzymała się w progu i znowu powiało grozą. – Od jutra wszyscy na Wawelu mają
w kapciach chodzić. Wszyscy! – warknęła w kierunku Witolda, który pochopnie postanowił już wrócić do
życia.
I wyszła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep