Muzykant, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Taras SzewczenkoMUZYKANTT�umaczy�JERZY J�DRZEJEWICZWYDAWNICTWO LUBELSKIETytu� orygina�u rosyjskiego MYSblKAHTJe�eli, �askawy czytelniku, lubisz pami�tki dziej�w ojczystych, to przeje�d�aj�c przez miasto Pry�uki w guberni po�tawskiej, us�uchaj mojej rady: zatrzymaj si� w nim na dob�, a gdyby w�a�nie by�a nie jesie� i nie zima, mo�esz tam pozosta� nawet dwie doby i, po pierwsze, pozna� si� z ojcem protojerejem Ilj� Bodianskim 1, a po drugie, zwiedzi� w towarzystwie tego� ojca .protojereja na p� zniszczony mona-ster Hustyni�2, z drugiej strony rzeki Udai, w odleg�o�ci trzech wiorst od miasta. Mog� ci� zapewni�, drogi czytelniku, �e �a�owa� nie b�dziesz. Jest to istne opactwo Saint-Clair 3. Znajduje si� tu wszystko: i kana� g��boki a szeroki, nape�niany ongi� wod� z cichej Udai, wa�, i na wale wysoki z�baty mur z wewn�trznymi galeriami i strzelnicami, i niesko�czone lochy czy katakumby, i p�yty grobowe wro�ni�te w ziemi� pomi�dzy ogromnymi, uschni�tymi w g�rze drzewami, kt�re by� mo�e posadzi� tutaj sam kty-tor 4. S�owem, znajduje si� wszystko, co jest potrzebne do najzupe�niejszego obrazu w duchu romansopisar-skim, ma si� rozumie�, pod pi�rem jakiego� Waltera Scotta albo innego podobnego opisywacza przyrody. A ja... wskutek ub�stwa swojej wyobra�ni (m�wi�c szczerze) nie wzi��bym si� do takiej pracy, a zreszt�, wyznam, nie o to mi w danym razie chodzi. O ruinachSamoj�owiczowskiej fundacji5 wspomnia�em tylko tak sobie, dla zaokr�glenia mojej opowie�ci.Ja, prosz� pa�stwa, zwiedzi�em te ruiny na zlecenie Kijowskiej Komisji Archeologicznej i, ma si� rozumie�, przy pomocy czcigodnego ojca protojereja ustali�em, �e monaster zosta� ufundowany przez nieszcz�liwego hetmana Samoj�owicza w roku 1664, o czym �wiadczy jego portret jako ktytora, wymalowany na �cianie wewn�trz nawy cerkiewnej.Dowiedziawszy si� o tym wszystkim i narysowawszy, jak umia�em, g��wne, czyli �wi�te wrota tudzie� cerkiew o pi�ciu kopu�ach, pod wezwaniem Piotra i Paw�a, a na dodatek jeszcze refektarz i cerkiew, gdzie zosta� pochowany �wi�tej pami�ci dostojny ksi��� Miko�aj Grigoriewicz Repnin6, oraz ocala�e cyklo-piczne bratnie ognisko � zrobiwszy, m�wi�, wszystko to, jak mog�em najlepiej, zamierza�em ju� nazajutrz opu�ci� Pry�uki i uda� si� do �ubn�w celem obejrzenia monasteru, kt�ry zosta� ongi� wzniesiony przez nabo�n� matk� Jaremy Korybuta Wi�niowieckiego7. U�o�y�em ju� nawet swoje manatki w walizce i chcia�em faktora Lejb� pos�a� po konie na stacj� pocztow�, kiedy nagle wchodzi m�j gospodarz i m�wi:� Niech pan nawet nie pr�buje wyjecha�, niech pan tylko popatrzy, co si� dzieje na ulicy.Wyjrza�em przez okno � i rzeczywi�cie: brudn� ulic� ci�gn�y dwie olbrzymie karety, kilka powoz�w, bryczek, krytych woz�w i wreszcie zwyk�e furmanki.� Co to wszystko znaczy� � spyta�em swojego gospodarza.� A to znaczy, �e jeden z potomk�w s�awnego pry-�uckiego pu�kownika8, wsp�czesnego Mazepy9, obchodzi jutro imieniny.Trzeba zaznaczy�, �e m�j gospodarz by� powiatowym wyk�adowc� historii Rosji i lubi� si� popisa�swoj� wiedz�, zw�aszcza wobec kogo� wykszta�conego.� Czy�by wi�c ten ca�y transport pod��a� do solenizanta?� E! To dopiero pocz�tek. Niech pan popatrzy, co b�dzie pod wiecz�r: w mie�cie zrobi si� t�ok.� Pi�knie. Ale c� mnie obchodzi pa�ski solenizant?� A to obchodzi, �e we�miemy tr�jk� dobrych koni i zaraz o �wicie pop�dzimy do Dihtiar�w.� Do jakich Dihtiar�w?� Ano do solenizantowych.� Przecie ja go nie znam!� To si� pan pozna.Zamy�li�em si�. � A mo�e by istotnie machn�� si� w roli poszukiwacza staro�ytno�ci i popatrzy� na improwizowan� zabaw� wiejsk�? B�dzie to co� nowego. Dobrze! � I nazajutrz pojechali�my z wizyt�.Zacz�o si� od tego, i� zab��dzili�my, i to nie z powodu zmroku, cho� by�o jeszcze ciemno, kiedy wyjechali�my z miasta, ale dlatego �e wo�nica (prawdziwy m�j ziomek!) przejechawszy udajsk� grobl� pu�ci� lejce, a sam zamy�li� si� o czym� i konie, nie b�d�c g�upie, posz�y go�ci�cem w kierunku Romn�w, ma si� rozumie�, z przyzwyczajenia. No i przyjechali�my do wsi Iwanycy; pytamy pierwszego napotkanego ch�opa, jak si� dosta� do Dihtiar�w.� Do Dihtiar�w? � m�wi ch�op. � A walcie prosto na Pry�uki.� Jak to � na Pry�uki? Przecie my jedziemy z Pry�uk�w.� To nie powinni�cie byli stamt�d jecha� � odpowiedzia� ch�op zupe�nie oboj�tnie.� Wi�c jak�e teraz trafi� do Dihtiar�w, �eby nie wraca� do Pry�uk�w? H�? � spyta�em.� Za pozwoleniem, jest tu gdzie� niedaleko wie� Sokyry�ee, te� w�asno�� potomka s�awnego pu�kownika. Mo�e on zna t� wie�?� A znasz, ziomku, Sokyry�ce? � spyta�em ch�opa.� Znam! � odpowiedzia�.� A Dihtiary daleko s� od Sokyry�c�w?� Ni.� To poka� nam drog� do Sokyry�c�w, a tam ju� jako� znajdziemy,Dihtiary.� Chod�cie za mn� � wyrzek� ch�op i poszed� ulic� poprzedzaj�c tr�jk� naszych dzielnych koni.Poprowadzi� nas obok starej drewnianej jednoko-pu�owej cerkwi i czworok�tnej dzwonnicy z belek, kt�ra przypomnia�a mi obraz mojego niezapomnianego Sternberga10 pod tytu�em �Po�wi�cenie pasek". I zrobi�o mi si� smutno. Przy nazwisku Sternberga wiele, wiele rzeczy mi si� przypomina.� No i macie drog� prosto na Sokyry�ce! � m�wi� ch�op pokazuj�c r�k� na ledwo widoczn� dr�k�, kt�ra b�yszcza�a pomi�dzy g�st� zielon� pszenic�.Godzi si� zauwa�y�, �e wo�nica nasz w ci�gu ca�ej drogi z Pry�uk�w do Iwanycy i podczas mojej rozmowy z ch�opem bez przerwy milcza� i przem�wi� dopiero wtedy, gdy zobaczy� zza ciemnej smugi lasu bia��, blaszan� kopu�� cerkwi:� S� Sokyry�ce! � i znowu oniemia�. Jest to powszechny charakterystyczny rys moich rodak�w. Rodak m�j, je�li co� zrobi nale�ycie, to si� nie nagada o swoich zdolno�ciach, a je�li nie daj Bo�e skrewi, to si� staje zupe�n� ryb�.W Sokyry�cach dowiedzieli�my si� o drog� do Dih-tiar�w i pojechali�my sobie z Bogiem pomi�dzy zielon� pszenic� a �ytem.Mojemu wsp�towarzyszowi niezbyt, zdaje si�, przypad�a do gustu taka podr�, tym bardziej �e pra-8gna� wygl�da� na eleganta (a trzeba doda�, i� ubrani byli�my ca�kiem po balowemu). Milcza� tak samo jak nasz wo�nica i nie rzek� nawet: S� Sokyry�ce! � tak by� rozj�trzony kurzem i innymi mankamentami drogi. Ja natomiast, mimo fraka i innych szczeg��w stroju, by�em zupe�nie spokojny, a nawet szcz�liwy, patrz�c na nieobj�te przestwory zasiane �ytem i pszenic�. Wprawdzie i do mojego serca wkrada� si� smutek, ale smutek innego rodzaju. My�la�em i zapytywa�em Boga: � Panie, dla kogo pole to jest zasiane i zieleni si�? � Chcia�em nawet zada� moje smutne pytanie towarzyszowi podr�y, ale po namy�le nie zrobi�em tego. Gdyby nie to przekl�te pytanie, tak nie w por� zrodzone w mojej duszy, by�bym najzupe�niej szcz�liwy, k�pi�c si�, �e tak powiem, w lekko ko�ysz�cym si� morzu �wie�ej zieleni. Im bardziej zbli�ali�my si� do balu, tym coraz smutniej mi si� robi�o, tak �e got�w by�em zawr�ci�, i jak si� to m�wi, wzi�� nogi za pas. Patrz�c na obdartych wie�niak�w, kt�rzy mijali nas po drodze, bal ten wydawa� mi si� jakim� nieludzkim weselem.Tak czy owak dobrn�li�my wreszcie do naszego celu ju� przed zachodem s�o�ca. Nie opisuj� pa�stwu ani wspania�ych d�b�w, zasadzanych przed wiekami i tworz�cych las o�wietlony promieniami zachodu, po�r�d kt�rego wznosi� si� kopulasty belweder olbrzymiej pa�skiej rezydencji, ani tej szerokiej przesieki czy alei, wiod�cej do domu, ani rozleg�ej wsi, zapchanej powozami, ko�mi, lokajami i stangretami. Nie opisuj� dlatego, �e przed samym wjazdem do alei powita�a nas niesko�czona kawalkada amazonek i amazo-n�w i do reszty zbi�a mi� z panta�yku. Ale towarzysz m�j nie straci� rezonu. Zr�cznie wyskoczy� z wozu i po junacku k�ania� si� wszystkim po kolei uczestnikom kawalkady, z czego wywnioskowa�em, �e z niegokpiarz nie lada. Kiedy ju� min�� nas ca�y orszak ama-zon�w, a potem groom�w czy d�okej�w, r�wnie� wysiad�em z wozu, zap�aci�em naszemu wo�nicy, odpowiedziawszy mu na pytanie: � Gdzie� ja b�d� nocowa�? � W zielonej d�browie, ziomku! � po czym wo�nica gwizdn�� i pojecha� do wsi, a my�my skromnie poszli wspania�� alej� do pa�skiego domu. Ale �eby sobie nada� wygl�d cho� jako tako d�entelme�ski, wst�pili�my do tak zwanej kawalerskiej oficyny, stoj�cej nie opodal g��wnego gmachu, gdzie zastali�my grono d�entelmen�w w sytuacji nader nieobyczaj-nej. Zwykle bywa tak, �e ludzie po dosy� skomplikowanym obiedzie i nielichej pijatyce oddaj� si� marzeniom sennym, a u nich wysz�o co� przeciwnego. Skakali, krzyczeli i wyrabiali diabli wiedz� co, i wszyscy, ma si� rozumie�, w szkockich ubiorach12. Cynizm, �eby ju� nie powiedzie�: ohyda � i nic wi�cej! Wirgiliusz 13 m�j wystara� si� jako� o miednic� i cebrzyk z wod�, umyli�my w sieni nasze oblicza i okurzywszy fraki za pomoc� wytrz�sania, udali�my si� do ogrodu w nadziei, �e spotkamy gospodarzy.Nadzieja nas nie zawiod�a. Weszli�my najpierw do domu i przeszed�szy dwie sale znale�li�my si� na tarasie zastawionym najwspanialszymi kwiatami; zst�piwszy z tarasu skierowali�my si� dalej dr�k� starannie posypan� piaskiem i przez zielon� ��czk�, kt�r� przez patriotyzm ochrzcili�my mianem lewady, dostali�my si� do ogrodu. Ku niema�emu swemu zdziwieniu stwierdzi�em, i� by� to ogr�d nie angielski i nie francuski, lecz zwyk�y naturalny dobowy las, czyli d�browa. I gdyby nie ��te �cie�ki, b�yszcz�ce pomi�dzy starymi, ciemnymi d�bami, zapomnia�bym zupe�nie, �e znajduj� si� w wielkopa�skim ogrodzie, a nie w jakim� rezerwacie le�nym. Wirgiliusz m�j podprowadzi� mi� do olbrzymiego, wysokiego, roz�o�ystego�10d�bu i pokaza� mi na jego pniu niedu�y otw�r, jakby ma�e okienko, m�wi�c: � Niech no pan tam zajrzy!� Zajrza�em i, ma si� rozumie�, nic'nie zobaczy�em.� Niech pan si� lepiej wpatrzy! � Us�ucha�em jego rady i dostrzeg�em co� w rodzaju ikony Matki Boskiej. Rzeczywi�cie by�a to ikona Matki Boskiej Ir�a-wieckiej (jak mi wyja�ni� m�j Wirgiliusz) Wbudowana w to drzewo przez znamienitego pu�kownika piy-�uckiego w rok po bitwie pod Po�taw� u.S�uchaj�c obja�nienia tego historycznego faktu nie zauwa�y�em, jak wyszli�my zn�w na lewad�,... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep