Mroczna strona ulicy, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JACK HIGGINSMROCZNA STRONA ULICYPrzełożył: PAWEŁ WITKOWSKIAMBERTytuł oryginału: DARK SIDE OF THE STREETOpracowanie graficzne: DARIUSZ CHOJNACKIRedaktor techniczny JANUSZ FESTURCopynght © 1967 by MARTIN FALLONFor the Polish EditionCopynght © by Wydawnictwo AMBER Sp z o o. Poznań 1990ISBN 83-85079-64-5Wydawnictwo Amber Sp. z o o.Poznań 1990. Wydanie I Białostockie Zakłady Graficzne1.Zabawa w wojnęGdzieś za wrzosowiskiem rozległy się nagle dziwnie przytłumione w skwarze południa złowieszcze odgłosy kanonady. Spowodowało to nagłe ożywienie wśród rozebranych do pasa więźniów, pracujących na dole w głębi kamieniołomu.Ben Hoffa pracował w cieniu północnej ściany, między zwałami wielkich bloków łupku. Uniósł akurat nad głową pięciokilogramowy młot. Przerwał pracę i opuścił go powoli, żeby popatrzeć w górę, w kierunku odległych wzgórz, osłaniając przy tym ręką oczy od słońca.Był niskim mężczyzną dobiegającym czterdziestki, dobrze umięśnionym i żylastym, o szerokich ramionach, przedwcześnie posiwiałych włosach i oczach tak zimnych i twardych, jak otaczające go skalne bloki. Jego towarzysz, O'Brien, wysoki, flegmatyczny Irlandczyk, rozluźnił uchwyt łomu, który trzymał z lekkością znamionującą ogromną siłę, i wyprostował się, marszcząc brwi.— A cóż to, u diabła, może być?— Artyleria polowa — wyjaśnił mu Hoffa. ?O'Brien spojrzał na niego z niedowierzaniem.— Chyba żartujesz.Letnie manewry — wojsko odbywa je co roku mnkf więcej o tej porze.Obserwowali trzy samoloty transportowe, przesuwające się wzdłuż linii horyzontu w pewnej odległości od nich i rząd jedwabistych czasz spadochronów, które otwierały się na niebie, gdy żołnierze skakali w otwartą przestrzeń, by poszybować lekko w dół, jak dmuchawce niesione łagodnym powiewem wiatru. Wrażenie całkowitej swobody i kontrast otwartej przestrzeni z ich sytuacją był tak dojmujący, że O'Brien poczuł nagle bolesną pustkę w żołądku. Jego dłonie zacisnęły się konwulsyjnie na żelaznym drągu, ale Hoffa pokręcił przecząco głową.— Nie ma szans, Paddy, nie zrobiłbyś nawet dziesięciukilometrów.O'Brien opuścił łom na ziemię i wierzchem dłoni otarł pot z czoła.— A jednak taki widok kusi, zmusza do myślenia o wolności.— Najgorsze jest pierwsze pięć lat — powiedział Hoffaz niewzruszonym wyrazem twarzy.Na kamieniach za ich plecami zachrzęściły buty — O'Brien obejrzał się przez ramię i sięgnął po łom.— Parker — rzucił krótko.Hoffa nie przejął się wcale ostrzeżeniem i nadal przyglądał się spadochroniarzom, opadającym bezwładnie gdzieś nad wrzosowiskiem w odległości około pięciu lub sześciu kilometrów, podczas gdy młody funkcjonariusz więzienny podchodził coraz bliżej. Pomimo upału strażnik zachował coś ze specyficznej elegancji umundurowanego służbisty w sztywno wykrochmalonej koszuli z naramiennikami wojskowego kroju i w sposobie noszenia nasuniętej na oczy mundurowej czapki.Zatrzymał się o metr czy dwa od nich, wygrażając lekko trzymaną w prawej ręce pałką.— A tobie, Hoffa, wydaje się, że gdzie niby jesteś, do jasnejcholery? — zapytał szorstko. — Na wycieczce ze szkółkiniedzielnej?Hoffa odwrócił się, spojrzał na niego niedbale, po czym bezsłowa splunął w dłonie, wysoko uniósł w górę młot i z bezczelnym spokojem opuścił go prosto na żelazny łom, z niezwykłą precyzją i sprawnością rozłupując blok na dwoje.— Dobra, Paddy — odezwał się do Irlandczyka — dawajnastępny.Nie zwracał zupełnie uwagi na Parkera. Zachowywał się tak, jakby strażnika w ogóle nie było. Funkcjonariusz więzienny stał przy nich przez chwilę z poszarzałą z wściekłości twarzą, po czym nagle odwrócił się i odszedł.— Chcesz się doigrać, Ben — powiedział O'Brien. — Tenfacet dostanie cię w końcu. Nawet jeśli miałby czekać na okazjęprzez cały rok, to kiedyś cię wreszcie dostanie.— Na to właśnie liczę — odparł Hoffa i nie zwracającuwagi na wyraz zaskoczenia i zdziwienia, który pojawił się natwarzy Irlandczyka, uniósł młot wysoko ponad głowę i ponownieopuścił go, uderzając z bezbłędną precyzją.Dowódca warty, Hagen, stał z podpalanym owczarkiem alzackim przy nodze obok jednego z land roverów na końcu polnej drogi, prowadzącej do kamieniołomu, i palił papierosa. Był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, w wieku prawie emerytalnym, o miłej, opalonej na brąz twarzy, z której nawet trzydzieści lat spędzonych w różnych więzieniach Jej Królewskiej Mości nie starło wyrazu naturalnej dobroduszności.Patrzył na zbliżającego się Parkera i wnioskując z układu jego ramion, że coś się stało, westchnął ciężko. Zadziwiające, jak niektórzy sami utrudniają sobie życie.— O co chodzi tym razem? — zapytał, gdy Parker podszedłdo niego.— Hoffa! — Parker uderzył mocno pałką w lewą dłoń. —Ten facet naprawdę mnie drażni.— Co takiego zrobił?— W Gwardii nazywa się to niemą zuchwałością.— To zarzut dobry w wojsku, tutaj nie przejdzie — stwierdził rzeczowo Hagen.—— Cholernie dobrze o tym wiem — Parker oparł sięo maskę land rovera, a mięśnie prawego policzka drgałymu ze zdenerwowania. — Sprawy nie ułatwia także to,że każdy skazany traktuje go tutaj jak Pana Boga Wszechmogącego.— Jest dla nich kimś.— Ale nie dla mnie, o nie. To po prostu tylko jeszcze jedennędzny przestępca.— Chyba jednak niezupełnie — Hagen zaśmiał się cicho. —Dziewięćset tysięcy to spora sumka dla każdego, a ani groszadotąd nie odzyskano — pamiętaj o tym.— I co na tym zyskał? — spytał Parker. — Pięć lat zakratkami, a następne piętnaście jeszcze przed nim. To rzeczywiście wymagało geniuszu.— Biedny Ben — Hagen uśmiechnął się szeroko. — Zabardzo zaufał kobiecie. Wielu porządnych mężczyzn popełniłoprzed nim ten sam błąd.Parker wybuchnął gniewnie.— Na miłość boską, teraz jeszcze pan staje po jego stronie!Uśmiech zniknął z twarzy Hagena, jakby za dotknięciemniewidzialnej różdżki, a gdy odpowiadał, jego głos był już zimny1 twardy jak stal.— Nie jest tak, jak pan mówi, ale staram się go zrozumieć,co stanowi jedno z głównych zadań w mojej pracy. W pańskiejrównież, choć wydaje mi się, że ten fakt umknął, jak dotąd,pańskiej uwagi. — Zanim młody strażnik zdołał odpowiedzieć,spojrzał na zegarek i dodał: — Trzecia. Proszę ich teraz zabraćna herbatę, jeśli byłby pan łaskaw, panie Parker.Odwrócił się i odszedł kilka kroków z owczarkiem przy nodze, a Parker stał w miejscu patrząc za nim pełnym wściekłości wzrokiem. Po chwili dopiero udało mu się nieco opanować, wyjął z kieszeni gwizdek i wydobył z niego przenikliwy dźwięk. Na dole w kamieniołomie Hoffa odrzucił młot, a O'Brien wyprostował się.8— Na pewno nie przed czasem — stwierdził i podniósłleżącą obok koszulę.Więźniowie we wszystkich częściach kamieniołomu schodzili się do ścieżki i wspinali w stronę land roverów, gdzie Parker czekał, aby wydawać im przydziałową herbatę ze zbiornika z kranem stojącego z tyłu jednego z pojazdów. Każdy brał ze stosu kubek i przechodził kolejno obok niego, podczas gdy Hagen i kilku innych funkcjonariuszy stało razem paląc papierosy.Hoffa wziął swoją porcję, całkowicie ignorując Parkera i wpatrywał się w horyzont, na którym pojawiło się kilka helikopterów.Podszedł do 0'Briena, który również bacznie im się przyglądał.— Pomyśl no, czy nie byłoby ekstra, gdyby tak spadli tuniespodziewanie i zgarnęli nas? — rzucił Irlandczyk.Hoffa patrzył na unoszące się nad odległymi wzgórzami maszyny i pokręcił głową.— Nie ma szans, Paddy. To Siły Powietrzne Wojsk Lądowych. Helikoptery zwiadowcze typu Augusta Bell. Oprócz pilotazabierają tylko jednego pasażera. Potrzeba by ci było czegoświększego.O'Brien przełknął łyk herbaty i skrzywił się.— Zastanawiam się, z czego oni ją robią, z terpentyny?Hoffa nie odpowiedział. Obserwował znikające za horyzontem helikoptery, po czym zwrócił się do Hagena, który stał w odległości kilku metrów, rozmawiając z innym funkcjonariuszem.— Czy mógłbym dowiedzieć się, która jest godzina, panieHagen?— Czy zamierzasz się gdzieś wybrać, Ben? — zapytałwesoło Hagen, powodując ogólny wybuch śmiechu.— Nigdy nie wiadomo.Hagen spojrzał na zegarek.— Piętnaście po trzeciej.—Hoffa skinął głową z podziękowaniem, rzucił okiem na zawartość emaliowanego kubka, który trzymał w prawej ręce, po czym ruszył w kierunku land rovera, gdzie Parker ciągle jeszcze stał przy zbiorniku z herbatą. Na jego widok Parker zmarszczył brwi. Więzień podszedł i wyciągnął kubek przed siebie.— Czy zechciałby mi pan łaskawie powiedzieć, co to maniby być, szanowny panie Parker? — zapytał łagodnie.Wszystkie głosy z tyłu za nim ucichły nagle, a Hagen krzyknął ostro:— O co tu znowu chodzi, Hoffa?— O odpowiedź na dość proste pytanie, panie Hagen —odparł Hoffa, nie odwracając się.Podsunął Parkerowi kubek pod nos.— Próbował pan tego, panie Parker?— Idź do diabła, jeszcze czego! — rzucił Parker i zacisnąłprawą rękę na uchwycie swojej pałki, aż zbielały mu kostkikurczowo trzymającej ją dłoni.— W takim razie sądzę, że naprawdę powinien pan spróbować — grzecznie oznajmił Hoffa i chlusnął zawartość kubkaw twarz funkcjonariusza.Zapadła na chwilę pełna osłupienia cisza, a potem wszystko zaczęło dziać się nagle, jakby jednocześnie i bardzo szybko. Parker z rykiem wściekłości zamachnął się pałką jak cepem, ale Hoffa uchylił się, ciosem pięści w żołądek zgiął go w pół i kolanem walnął w szczękę. Z tyłu za nim rozległ się pełen podniecenia ryk pozostałych więźniów. Ale po chwili Hoffa leżał już na ziemi, zwalony z nóg przy pomocy połączonych sił całej grupy strażników.Po...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]