Montgomery Lucy Maud - Historynka, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy Maud Montgomery
Historynka
Od redakcji
Czy pamiętacie “Anię z Zielonego Wzgórza”? Dzięki jej autorce, Lucy Maud
Montgomery, możemy jeszcze raz przenieść się na starą farmę na Wyspie Księcia Edwarda.
Możemy wraz z Edem, Feliksem, Danem, Felą, Celinką, Sarą, Piotrkiem i
Historynką czekać w napięciu Dnia Sądu Ostatecznego, wędrować ze ściśniętym sercem do
domku czarownicy, asystować przy otwieraniu tajemniczej skrzynki ze ślubną wyprawą
sprzed wielu lat. A przede wszystkim możemy przysłuchiwać się niezliczonym
opowieściom Historynki, dziewczynki o niezwykłym uroku i zniewalającym talencie.
Rozdział I - Dom naszego ojca
- Ogromnie lubię wszelkie drogi, bo zawsze jestem ciekawa, co się znajduje u ich
kresu.
Tak kiedyś powiedziała Historynka. Opuszczając pewnego majowego ranka Toronto
i udając się na Wyspę Księcia Edwarda, obydwaj z Feliksem nie mieliśmy pojęcia o
Historynce, jak również nie znaliśmy tego jej przezwiska. Wiedzieliśmy tylko, że kuzynka
Sara Stanley, której matka, a nasza ciotka Felicja, dawno już nie żyła - mieszkała stale na
Wyspie u wuja Rogera i ciotki Oliwii King, na farmie w Carlisle, sąsiadującej ze starym
dworkiem Kingów. Wierzyliśmy, że ją poznamy, gdy przyjedziemy na miejsce, a z listów
ciotki Oliwii do ojca, domyślaliśmy się, że kuzynka Sara jest bardzo miłym stworzeniem.
Na ogół niezbyt często myśleliśmy o niej. Interesowali nas bardziej Fela, Celinka i Dan,
którzy mieszkali w samym dworku i mieli być naszymi stałymi towarzyszami podczas lata.
Lecz wizja Historynki, choć nie znanej jeszcze, zamajaczyła nam tego ranka, gdy
pociąg opuszczał dworzec w Toronto. Wyruszyliśmy przecież w dalszą drogę i chociaż
wiedzieliśmy, co się znajduje u jej kresu, owiana była dla nas jakimś nimbem
tajemniczości, nimbem nieznanego uroku, dającego temat do głębokich rozmyślań.
Radowała nas sama myśl ujrzenia rodzinnego domu ojca i przebywania wśród tych
kątów, wśród których ojciec przebywał za czasów chłopięctwa. Tak wiele opowiadał nam o
tym wszystkim i tak często opisywał każdą scenę z oddzielna, że mimo woli zakorzenił w
nas to głębokie uczucie dla rodzinnego domostwa, uczucie, które i w jego sercu nie
wygasło, pomimo tylu lat spędzonych na obczyźnie. Mieliśmy podświadome wrażenie, że
właśnie ten dom jest naszym domem rodzicielskim, że jest naszą kolebką rodzinną, chociaż
nigdy jej nie widzieliśmy. Oczekiwaliśmy niecierpliwie tego uroczystego dnia, kiedy ojciec
zabierze nas “do domu”, do tego starego domu, otoczonego jodłami, do tego sławetnego
“sadu Kingów”, gdzie będziemy mogli biegać po alejce “Wuja Stefana”, pić wodę z
głębokiego źródełka, osłoniętego chińskim dachem, stać na “kamiennym pulpicie” i jeść
jabłka z naszych “drzew urodzinowych”.
Chwila ta nadeszła prędzej, niż przypuszczaliśmy, lecz ojciec nie mógł tam pojechać
z nami. Firma jego tej wiosny wezwała go do Rio de Janeiro na stanowisko kierownika
tamtejszej filii. Nie wolno było omijać takiej okazji, bo ojciec nasz był człowiekiem
biednym, a nowe stanowisko oznaczało podwyżkę pensji, choć jednocześnie było przyczyną
zlikwidowania naszego dotychczasowego domu. Matka nasza umarła w owym czasie, kiedy
jeszcze nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Do Rio de Janeiro ojciec zabrać nas nie mógł.
Po długich rozmyślaniach zadecydował posłać nas do wuja Aleca i ciotki Janet, do
rodzinnego zaścianka, a gospodyni nasza, która również pochodziła z Wyspy i zamierzała
tam teraz wrócić, miała zaopiekować się nami podczas podróży. Obawiam się, że ta podróż
była dla niej niezbyt przyjemna! Żyła w ustawicznym strachu, że któryś z nas zginie,
wyrządzi sobie krzywdę albo wypadnie z pociągu i najprawdopodobniej odetchnęła z ulgą,
gdy przybyliśmy wreszcie do Charlottetown i mogła nas oddać pod opiekę wuja. Na
pożegnanie ostrzegła go jeszcze:
- Ten gruby nie jest najgorszy. Nie jest taki żwawy i nie znika ustawicznie z oczu, jak
ten szczupły. Najbezpieczniej byłoby podróżować z nimi w ten sposób, żeby obydwóch
uwiązać na sznurze, ale na sznurze możliwie krótkim.
“Tym grubym” był Feliks, który był ogromnie wrażliwy na punkcie swojej tuszy.
Gimnastykował się całymi dniami, aby schudnąć, lecz rezultat był taki, że z każdym dniem
stawał się coraz tęższy. Udawał, że nie dba o to, lecz w gruncie rzeczy martwił się tym
ogromnie, zamęczając swoją tuszą biedną panią Mac Laren. Nie lubił jej zresztą bardzo od
owego dnia, kiedy mu powiedziała, że wkrótce będzie “szerszy niż dłuższy”.
Byłem raczej zmartwiony, gdy się z nami żegnała w ostatniej chwili, życząc nam
wszystkiego dobrego, jednak wkrótce zapomnieliśmy o niej zupełnie, gdy znaleźliśmy się
na otwartej przestrzeni, siedząc w bryczce po obydwu stronach wuja Aleca, którego
pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Był to mały człowieczek o drobnych delikatnych
rysach, przystrzyżonej siwej brodzie i dużych, zmęczonych błękitnych oczach,
przypominających nam oczy ojca. Wiedzieliśmy, że wuj Alec bardzo lubi dzieci i że z
głęboką radością powitał “chłopców Alana”. Czuliśmy się z nim jak w domu i nie lękaliśmy
się zadawać mu pytań na najrozmaitsze tematy, których nasuwało się z każdą chwilą coraz
więcej. Zaprzyjaźniliśmy się z nim serdecznie podczas tej drogi na przestrzeni dwudziestu
mil.
Ku naszemu głębokiemu rozczarowaniu było już ciemno, gdy przybyliśmy do
Carlisle - zbyt ciemno w każdym razie, aby cokolwiek widzieć dokładnie, gdy wjechaliśmy
w zadrzewioną alejkę, prowadzącą do starego dworku Kingów. Za nami wisiał jasny księżyc
ponad południowo-zachodnimi łąkami, spowitymi w wiosenną ciszę, a dokoła nas
panowały ciemności wiosennej majowej nocy. Usiłowaliśmy rozgorączkowani przeniknąć
te ciemności wzrokiem.
- Tam jest ta duża wierzba, Ed - szepnął Feliks w podnieceniu, gdyśmy się kierowali
ku bramie.
Miał słuszność. Drzewo to zasadził dziadek King pewnego wieczoru, gdy wrócił do
domu po całodziennej orce w polu, nad strumykiem. Urosło od tego czasu i przybrało
mnóstwo gałęzi. Ojciec nasz, nasi wujowie i ciotki bawili się w cieniu tej wierzby, a teraz
była ona niezwykle potężna, posiadała gruby pień i mnóstwo grubych konarów, z których
każdy już był samoistnym drzewem.
- Jutro wdrapię się na nią - postanowiłem wesoło.
Na prawo, nieco w głębi znaczyły się w ciemnościach inne drzewa, po których
poznaliśmy od razu, że to był sad. Po lewej stronie, wśród szumiących jodeł i sosen wznosił
się stary tynkowany dom, z którego w tej chwili przez otwarte drzwi przedzierał się blask
światła; ciotka Janet, potężna, zapobiegliwa, łagodna kobieta o rumianych policzkach
wyszła właśnie na nasze spotkanie.
Wkrótce znaleźliśmy się w kuchni przy kolacji, w tej kuchni o niskim zakopconym
suficie, z którego zwieszały się szynki i połcie słoniny. Wszystko tu było właśnie takie, jak
ojciec opowiadał. Doznaliśmy uczucia, że wracamy wreszcie do domu, po długich latach
przebywania wśród obcych ludzi.
Fela, Celinka i Dan siedzieli naprzeciw, patrząc na nas w tym mniemaniu, że
jesteśmy zbyt zajęci jedzeniem, aby zwracać na nich uwagę. My ze swej strony,
spoglądaliśmy na nich również wtedy, gdy jedli i w rezultacie spojrzenia nasze co kilka
chwil spotykały się, wywołując obustronne zażenowanie.
Dan był najstarszy; miał lat trzynaście, tak samo jak ja. Był szczupłym, piegowatym
chłopcem o zbyt długich, prostych, ciemnych włosach i o kształtym nosie Kingów.
Poznaliśmy ten nos od razu. Wykrój ust miał już własny, nie przypominający niczym ust
Kingów ani też Wardów. Nikt by w nich zresztą nie dostrzegł rodzinnego podobieństwa, bo
były wyjątkowo brzydkie - duże, cienkie i zaciśnięte. Potrafiły się jednak uśmiechać
przyjaźnie, toteż obydwaj z Feliksem doszliśmy do wniosku, że będziemy mogli szybko
polubić Dana.
Fela miała lat dwanaście. Otrzymała imię po ciotce Felicji, która była bliźniaczą
siostrą wuja Feliksa. Ciotka Felicja i wuj Feliks, jak nam często opowiadał ojciec, umarli
jednego dnia, oddaleni zresztą od siebie, lecz pochowani zostali tuż przy sobie na starym
cmentarzu w Carlisle.
Z listów ciotki Oliwii wiedzieliśmy, że Fela uważana jest za miejscową piękność,
toteż ciekawi byliśmy ją zobaczyć. Pod tym względem przeszła stanowczo nasze
najśmielsze oczekiwania. Była dość tęga i pulchna, o dużych szafirowych oczach, złotych
lokach i różowej cerze, jednym słowem “kompleksja Kingów”. Kingowie znani byli ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep