Morderstwo w CIA, EBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGARET TRUMANMORDERSTWO W CIAPrzekład: Henryka Stępień i Olga Maria SłuckinTytuł oryginału MURDER AT THE CIAROZDZIAŁ 1BRYTYJSKIE WYSPY DZIEWICZE, LISTOPAD 1985Było ich na pokładzie piętnacioro: kelnerzy i kelnerki, barman, pomoc kuchenna, pokojówki i ogrodnicy. Większoć służby mieszkała na Virgin Gorda i była dowożona łodziš na Drakes Anchorage, jedyny orodek wypoczynkowy na Wyspie Moskitów (nazwanej tak nie od dwuskrzydłowego owada, lecz od plemienia Indian kolumbijskich).Bernadette była zastępczyniš kierownika orodka. Miała osiemnacie lat, była wysoka, o klasycznej wyspiarskiej, jak tu mówiš, gładkiej skórze bardzo ciemnej i aksamitnej opadajšcych na plecy włosach barwy atramentu i pełnej, kršgłej figurze rysujšcej się pod obcisłš sukniš w kolorze kasztanowym; prawdziwa mantwana: wyspiarskie okrelenie atrakcyjnej kobiety. Mówiła wietnie po angielsku i potrafiła doskonale robić wiele innych rzeczy. Jej ojciec, kocisty rybak, każdego ranka wypływał o wicie na płytkie mielizny Murdering Hole w poszukiwaniu tutejszej ryby, zwanej ladyfish. Rodzicom Bernadette żyło się ciężko, i mieli nadzieję, że córka nie odziedziczy tego po nich. Była ich jedynym dzieckiem.Obróciła twarz do wiatru i wróciła mylš do ubiegłej nocy spędzonej z nowym ukochanym. Policzki obryzgała jej woda o intensywnie błękitnej barwie. Życie było teraz piękne. Tydzień temu chodziła przygnębiona, zastanawiajšc się, czy do końca życia będzie musiała pozostawać w tym samym, choćby nie wiem jak pięknym miejscu. Teraz on tu jest, i przyszłoć znów rysuje się w różowych barwach.Kanadyjski biznesmen, który trzy miesišce temu organizował tu jak mówił jego przedstawiciel seminarium dla ważnych osobistoci znów wynajšł Drakes Anchorage w tym samym celu, tylko na dwa dni. Ci najważniejsi uczestnicy zostali umieszczeni w dwóch wspaniałych willach z oknami wychodzšcymi na plażę. Mniej ważni zajęli dziesięć białych, szalowanych domków na palach, stojšcych frontem do oceanu, z oknami na cieninę Gorda. Wszyscy jadali razem na otwartym powietrzu pod dachem z lici palmowych. Kucharz podawał vol-au-vent nadziewany limakami, pieczeń z delfina z bananami, zachodnioindyjskiego dorsza duszonego w białym winie z przyprawami ziołowymi i wspaniały mus czekoladowy przygotowywany według sekretnego przepisu.Bernadette przypomniała sobie to, co zostało ustalone przez Kanadyjczyka podczas jego poprzedniego pobytu. Obie wille były niedostępne dla wszystkich poza jego ludmi. Miejscowi pracownicy mogli tam przybywać tylko na wyrane wezwanie. Sprzštanie willi miało się odbywać pod okiem młodych ludzi zakwaterowanych w mniejszych domkach, w czasie, gdy lokatorzy willi szli na niadanie; ci sami młodzi mężczyni pilnowali także kelnerów przywożšcych na wózkach jedzenie i whisky.Chociaż pierwsza wizyta Kanadyjczyka i jego goci na Wyspie Moskitów była otoczona tajemnicš, zdarzały się nieuniknione momenty nieuwagi uchylajšce zasłonę tajemnicy jak na przykład owego dnia, gdy Bernadette zobaczyła na plaży jednego z młodych ludzi siedzšcego na leżaku w jaskrawe pasy i czyszczšcego rewolwer. Zauważywszy, że dziewczyna patrzy na niego, włożył rewolwer do kabury i piesznie wszedł do domku.Potem przyjaciele Bernadette zauważyli, że inni z jego grupy też noszš rewolwery w futerałach schowanych pod pachš, chociaż bardzo się starajš, żeby tego nie było widać. Biznesmeni okrelił ich kucharz. Powiedziałbym, że bardzo poważni biznesmeni.Kiedy Kanadyjczyk i trzej pozostali starsi panowie spotykali się w jednej z willi, młodzi ludzie zawsze w garniturach siedzieli na tarasach, nie mówišc nic, lecz widzšc wszystko. Wyglšdali na sympatycznych chłopców, ale trzymali się tylko w swoim towarzystwie. Jeden z nich był bardziej dostępny i Bernadette rozmawiała z nim miło kilka razy. Był przystojny i miał przyjemny umiech. Bernadette podejrzewała, że jego domena to łšcznoć, gdyż często przez małe, przenone radio rozmawiał z dwoma jachtami zakotwiczonymi opodal brzegu, tymi samymi, które przywiozły trzech z czwórki najważniejszych. Czwarty przybył hydroplanem.Wyglšdało, że radiowiec lubi rozmawiać z Bernadette, a ona flirtowała z nim bez żenady. Kiedy zapytała go, czemu taka tajemnica otacza spotkania biznesmenów. Zadała to pytanie lekkim tonem, chichocšc, i dotknęła jego ramienia. Umiechnšł się i odparł spokojnym, rzeczowym tonem: Zamierzamy wypucić na rynek nowy produkt, o którym nasi konkurenci bardzo chcieliby dowiedzieć się czego więcej. To wszystko. Po prostu stosujemy rodki ostrożnoci.Bernadette nie spytała o broń, bo to nie była jej sprawa, ale plotkowała na ten temat z resztš personelu dochodzšc do wniosku, że ci bonzowie z północy więcej wagi przywišzujš do siebie i tego, co robiš, niż potrzeba. Głupi faceci stwierdziła. Ale jedna rzecz nie ulegała wštpliwoci: głupi faceci dawali duże napiwki, i wszyscy na Drakes Anchorage byli radzi widzieć ich znowu.* * *Tego dnia jacht wiozšcy trzech liderów grupy przypłynšł kilka minut po drugiej. Pół godziny póniej wylšdował helikopter i wolno pokołował w kierunku długiego, wšskiego hangaru.Ludzie z łodzi zakotwiczonej na pobliskich wodach widzieli przybycie jachtu i helikoptera, lecz na ogół przyjęli to obojętnie. Na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych widok jachtu jest czym równie pospolitym jak żółtych taksówek na ulicach Nowego Jorku. Tylko jeden człowiek, siedzšcy na Morganie 46, obserwował przez lunetę ich zjawienie się na wyspie. Zakotwiczył swój jacht wczesnym rankiem w odległoci mili od brzegu i zjadł na pokładzie niadanie. Na lunch miał kanapki i termos rumowego ponczu, a teraz nastawił sobie kawę. Obok niego leżał blok papieru zapisany notatkami. Mężczyzna miał na sobie obcięte u dołu dżinsy, bršzowe tenisówki, koszulkę z napisem EDWARDS YACHT CHARTERS1 i biały płócienny kapelusz z dużym, miękkim rondem z naszywkš: BRITISH NAVY: PUSSERS RUM2, w kolorach niebieskim, czerwonym i żółtym.Podniósł wzrok na niebo, żeby sprawdzić pogodę. Powrót do bazy na Tortoli będzie powolny. Nie ma sensu stawiać żagli, całš drogę będzie musiał ić na silniku. Zastanawiał się, czy zostać trochę dłużej, lecz doszedłszy do wniosku, że to nic nie da, wcišgnšł kotwicę, rzucił ostatnie spojrzenie na Wyspę Moskitów, i ruszył z powrotem idšc kursem obok wysepki, na której stała jedna tylko budowla imponujšcy, dwupiętrowy dom z betonu otoczony wysokim ogrodzeniem z grubej siatki. W prywatnej przystani kołysał się na lekkiej fali hydroplan i dwie duże, szybkie motorówki.Mężczyzna na Morganie, ze swoim nazwiskiem na koszulce, umiechnšł się, gdy jego łód przelizgiwała się wolno obok wyspy. Wlał sobie rumu do kawy, podniósł kubek w stronę wyspy i powiedział: Za wasze zdorowije! Zamiał się, odstawił kubek i wskazujšcy palec prawej ręki wycišgnšł w kierunku wyspy.ROZDZIAŁ 2WASZYNGTON D.C., PADZIERNIK 1986Co nowego z prawami audio do nowej ksišżki Zoltana? spytała Barrie Mayer wchodzšc do swego biura przy Visconsin Avenue w Georgetown.Jej zastępca, Dawid Hubler, uniósł głowę znad biurka zawalonego rękopisami i rzekł: Nie martw się. Będziemy mieli umowy w tym tygodniu.Mam nadzieję odparła Mayer. Ze sposobu, w jaki wlokš tę sprawę i bawiš się ze sporzšdzaniem dokumentów, można by sšdzić, że prowadzimy negocjacje o milion dolców, a nie o głupi tysišc. Podchodzš do tego, jakby kupowali prawa do poradnika na temat seksu po osiemdziesištce napisanego przez Ronalda Reagana.Przeszła do swego pokoju, rzuciła dyplomatkę na wšskš kanapę i podniosła rolety. Na dworze było szaro, nieprzyjemnie. Może burza odwieży dusznš i wilgotnš waszyngtońskš atmosferę panujšcš od kilku dni. Dla Barrie nie miało to zresztš znaczenia. Wyjeżdżała do Londynu i Budapesztu. W Budapeszcie będzie upał, lecz komunici wynaleli ostatnio klimatyzację i wprowadzili jš w krajach wschodniego bloku. Przy pewnej dozie szczęcia przez cały czas pobytu będzie mogła mieszkać w Hiltonie.Usiadła za biurkiem i skrzyżowała długie, szczupłe, zgrabne nogi. Miała na sobie ulubiony strój podróżny, spodnie i perłowoszary, luno skrojony żakiet, który się prawie nie gniótł. Praktyczne buty w kolorze winiowym i zapinana, jasnoróżowa bluzka dopełniały stroju. Hubler wsunšł głowę przez drzwi i spytał, czy chce kawy. Był nie tylko człowiekiem bardzo zdolnym i zorganizowanym wewnętrznie, ale nie miał nic przeciwko podawaniu kawy szefowej. Bšd tak dobry powiedziała. Po minucie wrócił z wielkim, glinianym, niebieskim kubkiem pełnym parujšcej kawy.Poprawiła się w wygodnym, skórzanym fotelu, obróciła się w nim i spojrzała na sięgajšce do sufitu półki z ksišżkami. W ich rodkowej częci ustawione były ksišżki autorów, których reprezentowała jako ich agentka literacka. W tej chwili miała ich dwudziestu; lista wydłużała się lub kurczyła w zależnoci od powodzenia pisarzy, ale zawsze mogła liczyć na żelazny zapas co najmniej piętnastu, w tym także na Zoltana Rétiego. Ten węgierski powieciopisarz ostatnio wybił się i osišgnšł międzynarodowy sukces. Jego ksišżki szły jak woda, w niemałym stopniu dzięki wierze pokładanej w nim przez Barrie Mayer i dzięki zorganizowanej przez niš wyjštkowo intensywnej promocji jego ostatniego dzieła, zatytułowanego Pomnik. Według recenzji w New York Timesie ta powieć, opowiadajšca o kilku pokoleniach, dotykała najgłębszych aspektów nie tylko natury Węgrów, lecz istoty ludzkiej w ogólnoci.Czas pracował dla Rétiego i Mayer. Sowieci złagodzili ostatnio ograniczenia dotyczšce węgierskich pisarzy i artystów, także w zakresie ich wyjazdów za granicę. Rękopis Rétiego przeszedł prawie nietknięty przez cenzurę Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej przewodzonej przez Jánosa Kádára. W niewinnie brzmišcych fragmentach ksišżki Réti zręcznie przemycił krytykę Węgier, od czasu ich wyzwolenia przez Zwišzek Radzieck... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep