Moore Margaret - Wojownik 01 - Na śmierć i życie (Romans Historyczny 66), Różne e- booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret Moore
Na śmierć i życie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Walia, rok 1201
- Niewiele się zmienił, prawda? - Postawny rycerz klęczący
na skraju urwistego zbocza odwrócił się do swego przybranego
brata. Poniżej błotnistą drogą wlókł się niewielki orszak: kilku
jeźdźców w przemokniętych pelerynach, dwa staromodne,
skrzypiące powozy i oddział pieszych żołnierzy. - Cynrik
wciąż dosiada konia tak, jakby mu kto włócznię wsadził...
- Emryss! - zawołał jego niski i krępy towarzysz, tłumiąc
wybuch śmiechu.
- Na rany Chrystusa, chciałem rzec, że jeździ konno, jakby
mu kto włócznię wsunął pod kolczugę. Czasami zrzędzisz jak
stara baba. - Ruchem głowy wskazał drobną postać na wierz­
chowcu. - To pewnie jego oblubienica. Podryguje w siodle ni­
czym wór z jabłkami! Bez wątpienia ma inne zalety, bo podczas
konnej przejażdżki nie zdołałaby skłonić Cynrika do oświad­
czyn, albo wzrok mi się pogorszył. - Uśmiechnął się do przy­
branego brata, poprawiając opaskę zasłaniającą pusty oczodół.
U rycerza dobiegającego trzydziestki taki uśmiech wyglądał
osobliwie, ale Gwilym doskonale wiedział, co oznacza ten po­
zór wesołości: komuś wnet stanie się krzywda.
- Posag ma lichy - rzekł, zatroskany, co knuje Emryss, któ­
ry mimo wieloletniej tułaczki nie wyzbył się nienawiści do rodu
DeLanyea z Beaufort. Po chwili dodał, łudząc się, że wkrótce
odjadą. - Córka teściowej naszego kowala była na rynku w Be­
aufort. Ludzie gadają, że panna wyprawę dostała mizerną.
- Pewnie urodziwa, co?
- A skąd! To jest najdziwniejsze. Podobno zabiedzona
i chuda jak patyk. Sam widzisz, że to prawda, więc jedźmy.
- Dziwne, że Cynrik żeni się z taką brzydulą. To do niego
niepodobne - zauważył Emryss. - Co jeszcze gadają?
Gwilym z ulgą stwierdził, że orszak wjeżdża do lasu.
- Stary baron ich wyswatał. Jej stryj... ten podobny do wy-
liniałej sowy, jadący obok Cynrika... ma wpływy na królew­
skim dworze, a takie koneksje bardzo się przydają.
- Kim jest tamten ciemnowłosy rycerz? - Emryss wskazał
jeźdźca towarzyszącego narzeczonej. - Rozgląda się, jakby coś
przeczuwał.
- Nazywa się Fitzroy. Trzeba na niego uważać. Dzielny
wojak.
- Skąd pochodzi?
- Nie wiadomo. Podobno jest najemnikiem.
Emryss pokiwał głową i wstał, gdy ostatni piechur zniknął
wśród drzew.
- Nie dziwi mnie, że Cynrik ściąga najemnych żołnierzy.
Zapewne planuje mord albo coś gorszego. - Sięgnął ręką do
przepaski, zdjął ją i wsunął za pazuchę. - Pora oznajmić dro­
giemu kuzynowi, że wróciłem do domu.
- Emryss, tyś oszalał! - Gwilym zerwał się na równe nogi,
starając się nie patrzeć na oczodół pokryty zmarszczoną, czer­
wonawą błoną, szpecący oblicze brata. - Myślisz, że będzie
czekał, aż zbliżysz się do niego i miło pozdrowisz? Człowieku,
on nienawidzi cię z całej duszy! Zginiesz na miejscu.
- Wątpię. Pamiętaj, że wiezie narzeczoną i będzie chciał jej
zaimponować. Pozdrowię go po walijsku. Jestem pewny, że się
ucieszy.
- To istne szaleństwo. Chcesz, żeby zobaczył, jak cię już po­
szczerbili? - Gwilym kręcił głową, obserwując, jak Emryss do­
siada konia i ostrożnie podciąga lewą nogę. Powinien był
ugryźć się w język, bo twarz brata spochmurniała.
- Nie wie, żem chromy na jedną nogę. Poradzę sobie. Gdy
zobaczy moją twarz, pojmie, że nawet Saracenom nie udało się
mnie zabić. Będę żył, póki nie wyrównam rachunków z tymi
łotrami, co siedzą w Beaufort.
- Skoro tak, jedziemy razem. - Gwilym kiwnął głową i do­
siadł konia.
- To barbarzyńcy i głupcy - narzekał Cynrik DeLanyea,
a jego głos brzmiał w uszach dostojnego Raynalda Westercotta
jak brzęczenie natrętnego owada - nie rozumiem, czemu król
tak się troszczy o to pustkowie zdatne jeno dla cuchnących
owiec... i śmierdzących wieśniaków.
Westercott ze słabym uśmiechem zwrócił twarz o orlich ry­
sach ku Cynrikowi. Nużyły go ciągłe narzekania tego młokosa,
ale nie chciał wszczynać sporów przed ślubem niezbyt posażnej
bratanicy. Jak zmiłowania wyglądał chwili, gdy nareszcie wyda
ją za mąż.
- Nie zapominaj, panie rycerzu, że potrzeba nam wełny.
Twój ojciec nie narzeka, że ma tutaj baronię.
- Znalazł sobie... pociechę - odparł Cynrik z uśmiechem,
który sprawił, że niezbyt lotny Westercott poczuł się zakłopota­
ny. Chodziły słuchy, że panowie z rodu DeLanyea bez umiaru
szastali groszem, zaspokajając cielesne żądze, i dlatego gnębili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep