Morris Julianna - 04 - Dobry początek, E-booki, Harlequin, ~ M ~, Morris Julianna, Rodzina O'Rourke

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Julianna Morris
Dobry początek
Rozdział 1
– Przepraszam, ale tam nie można...
Dylan O’Rourke usłyszał głos swojej sekretarki i w ułamek sekundy później
drzwi się otworzyły. Obrócił fotel, gotów spławić natrętnego klienta, tymczasem w
progu gabinetu stanęła Kate Douglas.
– Kate. Uśmiechnęła się.
– Cześć, Dylan.
– Czego chcesz?
Z Kate tak właśnie należało postępować, obcesowo. W dzieciństwie jednak
nigdy nie potrafił powiedzieć jej „nie” i okropnie go złościło, że młoda dama tak
nim dyryguje. Jak choćby wtedy, kiedy zmusiła go, żeby pomógł jej uciec z domu.
Ciągle jeszcze pamiętał bolesną reprymendę, jaką dostał wówczas od ojca. Od
tamtego czasu w myślach nazywał Kate Katastrofą, żeby raz na zawsze utrwalić
sobie w pamięci, do czego jest zdolna – Usiądź.
Rozsiadła się na kanapie i założyła nogę na nogę. Złote kolczyki, złoty
łańcuszek na szyi, suknia z grubego białego jedwabiu, białe rajstopy, białe
skórzane sandały... wszystko razem musiało kosztować więcej niż jego pierwszy
samochód.
Biała dama w biurze firmy budowlanej.
Dylan pokręcił głową, ale nie mógł powściągnąć kpiącego uśmieszku. Pył
marny, czyli zwykły kurz, nie śmiałby skalać kogoś takiego jak Katrina Douglas,
która musiała się urodzić z platynową kartą kredytową w zaciśniętej piąstce.
– Miło cię widzieć – powiedziała miękko.
– Ja też się cieszę. – Mówił zupełnie szczerze. Co prawda Kate rodzinne
pieniądze całkiem zepsuły lecz była bystra, zabawna... i potrafiłaby wydębić od
człowieka zagubionego na środku pustyni ostatnią szklankę wody.
Ale Dylan nie był już tamtym gapowatym chłopcem. Od czasu do czasu
kupował od niej bilet na jakąś imprezę dobroczynną, jednak nie dawał się już
wrabiać. Na przykład kiedyś chciała wystawić go na jakiejś aukcji, też
dobroczynnej, w charakterze kawalera do wzięcia. Dreszcz go przeszedł na to
wspomnienie. Owszem, czasami mógł z nią pójść na przyjęcie, ale żeby pozwolić
się licytować?
Wykluczone.
– O co chodzi, Kate? – zapytał rzeczowo, bo nie zamierzał wdawać się w
pogaduszki. – Kolejna impreza na zbożny cel? Dam ci kasę, ale nigdzie nie pójdę.
– Nie. Tym razem nie. Choć nie wybaczę ci, że nie pojawiłeś się na ostatniej.
Byliśmy umówieni, miałeś być moją parą.
– Nieprawda. Tłumaczyłem ci, że nie mogę, ale ty nie słuchałaś.
– Kate zrobiła sceptyczną minę.
– Musiałam iść sama. Zgroza. Wiesz, jak się czuje samotna kobieta na
przyjęciu?
Dylanowi zrobiło się głupio, zreflektował się jednak, gdy zobaczył kpiący błysk
w zielonych oczach Kate.
– Myślałby kto.
– Dlaczego nie przyszedłeś?
– Byłem zajęty. I mam już dość tartinek z zeschniętego chleba.
– Nie serwujemy tartinek z zeschniętego chleba.
– Zawsze jest zeschnięty. Byłem już na tylu twoich imprezach, że wiem.
Zawsze to samo, nic mi nie smakuje, w dodatku czuję się jak parias. Ci wszyscy
rozkoszni snobi, którzy nie mogą się nadziwić, jakim cudem wśród twoich
znajomych znalazł się irlandzki budowlaniec, i to jeszcze imigrant. Powinienem
nosić na piersiach plakietkę: „Mój tatuś też był Irlandczykiem” albo „Zapytajcie
tatusia”, to wyjaśniałoby sprawę, przynajmniej częściowo.
– Nie jesteś imigrantem jak twój tatuś – uściśliła Kate. – Ty urodziłeś się już w
Stanach.
– Doskonale wiesz, o czym mówię.
– Jesteś biznesmenem. Masz świetnie prosperującą firmę, nikt nie traktuje cię
jak kogoś gorszego, przesadzasz.
– Teraz ty przesadzasz. Jestem budowlańcem. Dla twoich znajomych, którzy
nie odróżniają młotka od spinacza, to tyle co niewykwalifikowany robotnik.
– Może interesujesz ich, bo jesteś bratem Kanea O’Rourke’a – oznajmiła
pocieszającym tonem.
– Dylan prychnął. Jego brat był jednym z najbogatszych ludzi w kraju, ale snobi
z zamkniętego kręgu, w którym obracali się Douglasowie, widzieli w nim
parweniusza z nowymi pieniędzmi, nie zasługującego na uwagę. Jednak gdyby nie
był żonaty, znalazłyby się damy, które uznałyby go za niezłą partię.
Na szczęście Kane spotkał wspaniałą dziewczynę. Beth była niezwykła, mocno
stąpała po ziemi i niewiele sobie robiła z majątku męża.
– A może po prostu zastanawiają się, co taki przystojny facet może widzieć we
mnie – podsunęła Kate uprzejmie.
Zrobiła żałosną minę, ale Dylan nie dał się nabrać. Gdyby nie pamiętał
chudzielca sprzed lat, dzisiejsza uroda Kate pewnie zapierałaby mu dech w
piersiach. A tak miał się tylko na baczności przed złotowłosą pięknością.
– Jak cię nie widzą u mego boku, na pewno myślą, że znalazłeś sobie kogoś
ciekawszego – ciągnęła tym samym tonem wzgardzonej sierotki.
– Daj spokój – warknął Douglas.
Nie zauważył nawet, kiedy z urwisa wyrosła zjawiskowa dziewczyna, za którą
oglądali się wszyscy faceci w Seattle.
W pewnym sensie ciągle była tamtym szukającym guza dzieciakiem z
chuligańskim błyskiem w zielonych oczach.
Tym razem jednak patrzyła na Douglasa śmiertelnie poważnie.
– Przeszkadza ci, że twój ojciec pracował kiedyś u nas?
– zapytała sprowokowana zapewne kąśliwą uwagą o różnicach społecznych.
Dylan wzruszył ramionami.
– Nieszczególnie. Ale dla twoich znajomych jest to pewnie jakiś wyznacznik.
– Prawdę mówiąc, to raczej znajomi matki, nie moi. Poza tym, że razem
organizujemy imprezy charytatywne, niewiele mnie z nimi łączy.
– Poczekaj kilka lat, poczujesz więź. – Douglas nie mógł odmówić sobie
złośliwości.
Kate spuściła głowę, wbiła wzrok w swoje sandały. Była tylko dwa lata
młodsza od Douglasa, ciągle jednak traktował ją jak smarkulę. Mogła stawać na
głowie, wiedziała, że wszystko na nic. Dawno już przestała liczyć, że Dylan
zobaczy w niej kobietę swoich marzeń, ale mógłby przynajmniej traktować ją jak
osobę dorosłą.
Działał jej na nerwy.
Była dla niego przypomnieniem dzieciństwa: rozpaskudzonym, bogatym
dzieciakiem, który ma pstro w głowie, traktowaną protekcjonalnie koleżanką,
nikim więcej. Faceci potrafią być tacy ślepi.
– Choćbym dożyła setki, nie poczuję więzi z przyjaciółmi mojej matki –
oznajmiła.
– Nie rozśmieszaj mnie – poprosił, odchylając się w fotelu.
Kate westchnęła. Dylan za mało się śmiał. Po śmierci ojca jakby zapomniał, co
to śmiech. Wszystko traktował okropnie poważnie. Ktoś powinien mocno nim
potrząsnąć, przypomnieć mu, że świat nie zawsze jest ponury. Ona próbowała to
zrobić, ale na razie bez powodzenia.
Wygłupiała się, jednak Dylan był wyjątkowo opornym materiałem.
Od kiedy sięgała pamięcią, O’Rourke’owie należeli do jej świata. Uwielbiała
całą ich rodzinę, Dylana zaś szczególnie. Keenan O’Rourke pracował siedem dni w
tygodniu, pięć w wydziale gospodarki leśnej, w weekendy zaś jako złota rączka w
domu jej rodziców, ale zawsze jakimś sposobem znajdował czas dla dzieci. W
przeciwieństwie do jej ojca, który urodził się w bogatej rodzinie, nie musiał
pracować, a jednak w ogóle nie zajmował się córką.
Dylan zaczął przeglądać jakieś papiery leżące na biurku, ignorując bezczelnie
osobę Kate. Czasami miała już serdecznie dość. Stawała na głowie, by dotarło do
niego wreszcie, że są dla siebie stworzeni. Zakocha się w niej bez pamięci czy
okaże jeszcze jednym typowym, pozbawionym krzty wrażliwości, wyobraźni i
empatii mężczyzną?
– Dylan.
Podniósł głowę.
– Jezu, a ty skąd się tu wzięłaś, Kate? – uśmiechnął się szeroko i mrugnął.
– Głupek – warknęła, ale nie była na niego zła. Dylan się wygłupiał, wiedziała,
że nie mógłby zapomnieć o jej obecności w gabinecie. Rodzice dobrze go
wychowali.
Odsunął papierzyska i zaplótł dłonie na brzuchu.
– Dobrze, dość żartów. Mów, z czym przychodzisz. Imprezę charytatywną
mamy już z głowy, ale jak cię znam, możesz mieć jeszcze dziesięć innych
pomysłów.
Kate przygryzła wargę, zrobiła niewinną minę.
– Muszę mieć jakiś powód, żeby odwiedzić swojego najlepszego przyjaciela?
– Ha! Najlepszym przyjacielem staje się wtedy, kiedy czegoś potrzebujesz.
Przestań kręcić i mów, o co chodzi.
– Żebyś mógł mnie szybciej spławić?
– Tak. – Dylan się skrzywił. – To znaczy, nie. Nie zawsze cię spławiam.
Prawdę powiedziawszy, zbyt często daję się namówić na twoje pomysły. Jesteś
rozpaskudzonym bachorem, wiesz o tym?
– Pewnie. – Kate wolałaby nie mieć grosza, za to taką rodzinę jak
O’Rourke’owie. Kochali się, troszczyli o siebie nawzajem, a Dylan naprawdę był
jej najlepszym przyjacielem, nawet jeśli nie chciał w to uwierzyć.
– Katastrofa?
Wzięła głęboki oddech i hardo uniosła głowę.
– Mam na imię Kate. Katrina. Dawno już nie jestem żadną Katastrofą. – Dylan
był jedyną osobą, która tak ją nazywała i nie przeszkadzałoby jej to, gdyby nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep