Mostwin Nie ma domu, E-BOOK

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Danuta MostwinNie ma domuIJu� sze�� tygodni broni si�Warszawa. A my, na prawym brzeguWis�y, oddaleni od rzeki onieca�e p� mili, na terenieopanowanym przez Niemc�w,jeste�my biernymi �wiadkamidramatu. Ulice pod ostrza�em,puste, patrolowane przezpijanych, rozbestwionych�o�nierzy ukrai�skich na s�u�bieniemieckiej. Co kilka dni -ob�awa. Niemcy, pod gro�b��mierci, ka�� stawia� si� dowyw�zki. Najpierw - m�odzim�czy�ni. Widzimy ich przezokno kuchenne. Id� pojedynczo namiejsce zbi�rki w kierunku RondaWaszyngtona. G�owy spuszczone,d�ugie buty, chlebakiprzewieszone przez rami�.Sta� decyduje si� zosta�.Szykujemy mu kryj�wk�. Wprzedpokoju, nad drzwiamiwej�ciowymi, wysoko iniewidocznie umieszczony jestg��boki schowek, w kt�rymtrzymamy brudn� bielizn�. Tam!Ukryty, le�y przez d�ugiegodziny. S�yszy st�panieci�kich, �o�nierskich but�w.Przeszukuj� mieszkanie. Dopieronoc�, gdy wszystko zamiera, Sta�wyskakuje, prostuje si�,oddycha. Przedostajemy si� nap�aski dach domu. Wida� �uny nad�r�dmie�ciem. W ch�odziewrze�niowej nocy zapachspalenizny. Rozpoznajemy ulice.Bezsilni wobec dramatu stoimybezradnie, zrozpaczeni.Za dwa dni przyjechali powszystkich m�czyzn. Gro��,og�aszaj� przez megafony: "Niepr�bujcie si� ukrywa�!Znaleziony b�dzie rozstrzelanyna miejscu. Ktokolwiek dopomo�ew ukrywaniu - kara �mierci".Teren, z kt�rego b�d� wywozi�rozci�ga si� od RondaWaszyngtona a� do ulicyZwyci�zc�w. Jeste�my wi�c wzasi�gu strefy obj�tej wyw�zk�.Nale�y przedosta� si� poza t�lini� graniczn�. Ale w jakispos�b? Sta� decyduje si�przebra� za kobiet� i wyj�� zzagro�onego terenu. Postanawiaprzedosta� si� do kamienicy zarogiem Zwyci�zc�w. Sukienki ibuty mojej ciotki Halinynajlepiej na niego pasuj�.Nak�ada pantofle na wysokichobcasach, na g�owie zawi�zujechusteczk�. Podmalowujemy muusta i policzki, a w�osy napiersiach wystaj�ce z dekoltuusuwamy depilatorem. Wprzebraniu wygl�da okropniewyuzdanie i prowokuj�co, ajednak jest w nim jaki� feblikkobiecy. Patrz�c na niegozaczynam si� �mia�, zginam si�wp�, dusz� si� ze �miechu.�mieje si� Irena. Halinachichocze, krztusi si�, wycieraza�zawione oczy.- Jak ty przejdziesz - m�wiIrena - przecie� dozorczyniprzysi�ga�a, �e nie ukryje�adnego m�czyzny. Ona ci� niewpu�ci!Sta� przygl�da si� w lustrze.Jest zachwycony swoim wygl�dem.- Nikt mnie nie pozna.Lekkomy�lno�� tego przebrania,makabryczno�� maskarady, kt�ra wka�dej chwili mo�e zako�czy� si�egzekucj� nas wszystkich, nietrafiaj� do naszej wyobra�ni.- Ja ju� wychodz�.Wyszed� na ulic� pe�n�patroluj�cych Niemc�w.Rzuci�y�my si� do okna. Ogarn�anas groza. Wstrzymuj�c oddechy,�ledzimy jego kroki. Idziespokojnie, wolno. Omija "budy",do kt�rych �o�nierze zap�dzaj�m�czyzn. Zjawili si� ci, kt�rzyukrywali si� dotychczas. Ilu ichjeszcze! Ilu ch�opc�w, m�odychm�czyzn! Ich zszargane nerwynie pozwala�y na d�u�szy op�r,nie chcieli ryzykowa�, niechcieli nara�a� najbli�szych.Ponure, zrezygnowane twarze.Dr�ymy przera�one. Gdzie Sta�?Matka modli si� g�o�no.- Niedawno - m�wi Halina -kto� mi opowiada�, �e Niemcyschwycili takiego przebranegom�czyzn�. Skatowali go i potemrozstrzelali.Ale Sta� przeszed�.Dozorczyni kamienicy nierozpozna�a go. Ukry� si� wpiwnicznym schronie. Wr�ci�dopiero noc�.Od kilku dni s�ycha� z dalekaartyleri� rosyjsk�. Ich samolotyo�wietlaj� pozycje niemieckied�ugopalnymi rakietamispuszczanymi na spadochronach. Wtym �wietle bombarduj�. PonadPrag� �uny po�ar�w.Ostatni raz Niemcy przyjechalina Sask� K�p� dzie� przedwysadzeniem mostu. Ob�awazaczyna si� z samego rana. Punktzborny na Rondzie Waszyngtona.Ju� czeka rz�d "bud". Co kilkaminut g�o�niki zapowiadaj�:"Wszyscy m�czy�ni niezale�nieod wieku musz� opu�ci�dzielnic�". Ulica Francuskab�dzie pierwsz� lini� frontu.Tym razem Sta� decyduje si�:- Sytuacja wygl�da gro�nie -m�wi. - Jutro maj� ewakuowa�kobiety. A gdyby teraz mnieznale�li, rozstrzelaj� naswszystkich.Pomagamy mu przygotowa� si� nadrog�. Nie mamy plecaka. Walizkaniepor�czna i za ci�ka. Wi�cchyba worek? Sta� zgadza si�.- Niech b�dzie worek.Zaczyna si� pakowanie. Sweteri grube buty. Suchary iprzetopiony boczek. A banda�? Ajodyna? Nie wzi��e� latarki!Przecie� latarka! I zio�a.Chcia�e� zio�a na nerki.Wszystko wa�ne. I to si� przyda,i tamto. A zapa�ki? A kawa�ek�wiecy?- Stasiu, masz, we� t� puszk�sardynek.- Nie, nie, to dla was.Przecie� to ostatnie pude�ko.- We� stanowczo. Nigdy niewiadomo...Worek, miech, w�r brezentowy,worzysko, w kt�rym i maszynkaspirytusowa, i garczek, zaczynap�cznie�, wype�nia si�. Ro�nie.- Jak ty to we�miesz?- Zwyczajnie. Na plecy. Lepiejmie�, ni� nie mie�.A teraz trzeba si� �egna�.Sze�� tygodni razem. Kochamysi�. Ale nawet nie znam jegoprawdziwego nazwiska. Spad�,zjawi� si�. I odchodzi.- Id� z Bogiem - m�wi Irena.Kciukiem kre�li mu znak krzy�ana czole. A ja nie mog� si�po�egna�. Nie mog�. W tym ma�ymkorytarzyku, w kt�rymzobaczyli�my si� po razpierwszy, gdzie na wieszaku wisijeszcze czapka oficerska ojca,wal� si� �ciany i sufit,wszystko zapada si� na mnie,uciska, dusi, chwieje si�pod�oga i dr�� mi r�ce, kt�rychnie mog� wyci�gn�� dopo�egnania.- Ja ju� p�jd�. Nie po�egnaszsi� ze mn�?- Zaczekaj!- Musz� i��. Ale dam zna�.Jako� dam zna�. Odnajd� was.- Zaczekaj. Ja ci� odprowadz�.- Chcesz? Naprawd�?- Odprowadz� ci� do Ronda.Pomagamy przymocowa� mu doplec�w wypchane worzysko. �zyp�yn� mi po twarzy. Wychodzimy.Poranek niebieski, wysokogorej�ce s�o�ce. Dwunastywrze�nia. Dalekie huki od stronyPragi. Nad Warszaw� sk��bione,rozpaczliwe dymy. Ca��szeroko�ci� ulicy Francuskiejsun� m�czy�ni. S� i m�odzi. Awi�c ukrywali si�. Ale dzi� toju� ostateczno��. Ubrani wd�ugie buty, "oficerki", jak naparad�. Plecaki, chlebaki,podr�czne walizeczki. Tylko Sta�ginie pod swoim worem, sterczymu ponad g�ow�. Idziemywolniutko, krok za krokiem.�o�nierze zaganiaj�. Cywil przeztub� powtarza po polsku:"Wszyscy m�czy�ni musz� wyj��do godziny dwunastej! B�dzie�cis�a rewizja ka�dego domu.Ukryci i ci, co im pomog� - b�d�rozstrzelani na miejscu. Jutroewakuacja kobiet i dzieci. Nikttu nie mo�e zosta�".D�ugim korowodem suniepielgrzymka udr�czonych.Niekt�rych odprowadzaj� kobiety.Pochylaj� si�, szepcz� ostatnies�owa. T�umione �zy, u�ciski ib�ogos�awie�stwa. U�miechy bezrado�ci. Wielu idzie samotnie.Wzrok utkwiony wniesko�czono�ci. Zdecydowani nawszystko �egnaj� si� z nadziej�.Nagle, w chwili przekroczeniaskrzy�owania Obro�c�w iFrancuskiej, nagle... ChwytamStasia za r�k�.- Patrz tam. Cicho!Ostro�nie... Tam! Widzisz?- Widz�. Zawracaj� go. Kto to?- To ten stary fryzjer.Powiedzieli mu, �e nie musi i��.Widzisz, wraca do domu.- Dobrze. To teraz uwa�aj,zawracam. Tylko spokojnie.Wolno, spokojnie.Skryty za swoim worem,worzyskiem, Sta� okr�ca si� namiejscu. Tup, tup... tup.Zawraca, a ja z nim.- Zauwa�yli?- Nie. Id� dalej.Ju� jeste�my na naszej dr�ce.Mijamy procesj� m�czyznci�gn�cych do Ronda Waszyngtona.A my wolniutko, os�oni�ciworzyskiem - pod pr�d. Przezfurtk� do ogr�dka. Ju� drzwimieszkania. Irena w drzwiach:- Co? Co si� sta�o?- Zawr�cili tego staregofryzjera.- To nie wszyscy wyjd�?- Nie wszyscy.- Wchod� pr�dko do domu. Iczekaj no!... Gdzie by tu...Piwnica?Sta� nie chce piwnicy. Nie,nie! Pierwsza rzecz - p�jd�szuka� do piwnicy.Irena marszczy czo�o, my�lig�o�no:- A dach?- Nie. Dach p�aski. Alestrych!- Masz racj�. Strych! Tam jesttaka sterta �elastwa.- O widzisz! Le�my sprawdzi�!Biegniemy. Ogr�dkiem do drzwiprowadz�cych na klatk� schodow�.T�dy na strych. Biegn� pierwsza,sprawdzam, czy pusto. Odwracamsi�:- Chod�cie! Mo�na!Odwracaj�c si�, przez szyb� wdrzwiach klatki schodowej, zwysoko�ci drugiego pi�tra, widz�ich jeszcze. Id�... Za nimiwlok� si� ich cienie. Odchodz�do czekaj�cych na Rondzie bud.Gdzie ich zawioz�? Do oboz�w?Czy rozstrzelaj� starszych, am�odych zap�dz� do pracfortyfikacyjnych?Wpadamy na strych. Strych nadca�ym domem. S�abe �wiat�o s�czysi� przez ma�e okienka. Pusto.Gdzie tu si� schowa�? Sta�rozgl�da si�, zastanawia.- Tu! O tu!W k�cie, z dala od okien,spora sterta odpadk�wpozosta�ych tu jeszcze od czasubudowania domu: dykta, pogi�tekawa�y blachy, papy, rury, zwojedrutu, gruz, jakie� papiery,szmaty, puszki po farbach. Jestto stos wysoko�ci oko�o p�metra i trzy metry d�ugo�ci.Sta� przygl�da si�, ocenia:- Tu b�dzie robota! Trzeba si��pieszy�.Zaczyna odgarnia� gruz,przygotowuj�c przestrze�, wkt�rej m�g�by si� po�o�y�. Odstrony Pragi wzmagaj� si� g�uchedetonacje.- Ja si� po�o��, przykryjciemnie tym wszystkim. Mog� takprzele�e� kilka godzin. Tylkob�d� potrzebowa� butelki.Wierz� mu, ale dr�� z obawy.- Czy tu b�dzie bezpiecznie?- Najzupe�niej. O ile w og�lemo�e gdzie� by� bezpiecznie. Alew�a�nie chodzi o takie miejsce,kt�re nie jest kryj�wk�.** ** **Po�o�y�em si� w tej stercie.Przykry�y mnie deskami i gruzem.W ostatniej chwili, zanimnakry�y mi g�ow�, spojrza�em.Po�egna�em je wzrokiem. Nikt niewie, co si� stanie. Strasznykurz. Le�� z chusteczk� przynosie. Prawa r�ka opuszczona,wolna, �eby w razie potrzeby by�dost�p do butelki... no trudno,to ludzkie. Lewa r�ka pod g�ow�.Chyba zasn��em. Tak gor�co,duszno, coraz trudniej oddycha�.Nie mo�na sobie wyobrazi�, �epod tymi �mieciami - cz�owiek.Ale kto ich wie! Mog� przek�u�bagnetem. Strzeli... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aswedawqow54.keep